Wakacje trwają w najlepsze. A jak wakacje, to towarzyszy nam błogie leniuchowanie, prażenie na słońcu i wolne od wszystkiego. Nie tylko od pracy, szkoły, ale od innych codziennych obowiązków, na przykład od gotowania. Wyjeżdżając na urlop znacznie częściej stołujemy się na mieście. Tymczasem coroczne wyniki kontroli Inspekcji Handlowej biją na alarm. Pracownicy gastronomii konsekwentnie oszukują klientów. Co gorsza, negatywne skutki odczują nie tylko nasze portfele, ale również nasze żołądki. Jak oni to robią – czytaj poniżej.
Według Inspekcji Handlowej najczęstsze grzechy pracowników gastronomii to niedoważanie porcji, sprzedawanie nieświeżej, a nawet przeterminowanej żywności, zawyżanie rachunków, sprzedawanie zwykłych produktów jako regionalnych, nieprawidłowe przechowywanie żywności, czy oszukiwanie na alkoholu. Jak wynika z relacji pracowników wielu punktów gastronomicznych, oszukują nie tylko pracownicy. Często właściciele wprowadzają ?politykę oszczędności?, zapominając, że to klient jest w tej relacji chlebodawcą. Niestety w przypadku sezonowych punktów gastronomicznych, często uchodzi im to na sucho. Klienci to przypadkowi wczasowicze, a takich właśnie najłatwiej naciągnąć.
Hamburger i frytki
Hamburger i frytki to może nie do końca zdrowa, aczkolwiek ulubiona przekąska tych, których dopadł wilczy głód. Trudno się wtedy oprzeć pokusie zjedzenia fast foodu. Czekanie w restauracji na pełnowartościowy posiłek, to zbyt duże poświęcenie w takiej sytuacji. Jednak przekonujący może okazać się fakt, że hamburger, którego zamówimy może okazać się przeterminowany, frytki natomiast wysmażone w kilkutygodniowym oleju. Konsekwencje dla naszych żołądków uzależnione od odporności układu trawiennego.
W małych punktach gastronomicznych rzadko kiedy dba się o jakość sprzedawanych przekąsek. Produkty, a częściej półprodukty stosowane do przygotowania hamburgerów, zapiekanek, kebabów są najczęściej bardzo niskiej jakości. Żeby zaoszczędzić, produkty nieświeże czy nawet przeterminowane nie są wyrzucane, tylko sprzedawane klientom. Kebaby reklamowane jako z baraniego mięsa, najczęściej koło baraniny nie leżały. W najlepszym wypadku mają nikłą domieszkę mięsa tego gatunku.
Nad morzem rybka tylko świeża
Będąc nad morzem na obiad najchętniej zjemy smażoną bądź grillowaną, świeżą rybę. Problem w tym, że nawet jeśli sprzedawca czy restaurator zarzeka się, że ryby serwowane u niego były dziś rano wyłowione w Bałtyku, możemy mieć pewność, że zwyczajnie nas oszukuje. Powód: zbyt wysokie koszty i straty. Ryby mrożone można przechowywać tak długo jak potrzeba. Świeże trzeba sprzedać od razu. Mit świeżej rybki, to zwykły chwyt marketingowy, stosowany przez wiele barów i restauracji, żeby przyciągnąć klienta.
W barach rybnych czekają na nas jeszcze inne pułapki. Ceny ryb są często podawane za 100 gram. Stwarza to pole do manewru innym oszustwom. Ryby często są niedoważane. W konsekwencji możemy zapłacić za 300 gram produktu, którego otrzymamy zaledwie 150 gram.
Ile wódki w wodzie, tyle piwa w piwie
Po bezlitosnym dla naszego portfela obiedzie, czas na popołudniowego drinka lub wedle preferencji zimne piwo. Zakaz spożywania alkoholu w miejscach publicznych skieruje nas, nie do sklepu monopolowego, a do pobliskiego pubu. Tam zapłacimy za piwo więcej, ale przynajmniej legalnie usiądziemy na świeżym powietrzu, żeby skorzystać z dobrodziejstw letniej pogody. Piwo lane z beczki, to często najgorszy wybór jakiego możemy dokonać. Jest co prawda w pubie tańsze od tego butelkowego, jednak ta oszczędność może nie wyjść klientowi na zdrowie. Barmani często dolewaj do beczek wodę lub zlewają tam resztki niedopitego przez klientów piwa. W konsekwencji, to co wypijemy, nie dość, że nie będzie piwem, może jeszcze wywołać niepożądane efekty, ze strony układu trawiennego.
Oszukaną wódką trudniej się zatruć. Jednak może się zdarzyć, że chcąc napić się czegoś mocniejszego, płacąc pełnowartościową cenę za drinka, otrzymamy w nim wódkę lub inny wybrany trunek, rozcieńczony wodą lub lodem.
Rachunek proszę
Kolacja w wykwintnej restauracji to miłe zwieńczenie dnia w czasie urlopu. Często jednak klient nie płaci za to, co dokładnie zamówił. Zdarza się bowiem, że składniki dań opisane jako regionalne, tradycyjne są zastępowane przez zwykłe produkty z supermarketu. Zamawiamy na przykład włoską pizzę z salami picante, a dostajemy na talerzu pizzę z najzwyklejszą salami z papryką. Można oczywiście zwrócić uwagę personelowi, jednak tym samym poniesiemy ryzyko obecności różnorakich płynów fizjologicznych w naszym następnym zamówieniu. Potrawa, której zdecydowanie nie należy zamawiać, to danie dnia. Możemy być pewni, że kucharz ugotował je z produktów i resztek, które nie zostały zużyte w ciągu poprzednich dni. Kto wie, czy nie znalazły się tam i te, z cudzych nie dojedzonych porcji.
Zamawiając wino czy szampana na kieliszki, nie mamy pewności, jaki gatunek został nam naprawdę zaserwowany. W restauracji również powraca kwestia gramatury dań. Czy zaserwowany przez kucharza kawałek mięsa ma rzeczywiście 250 gram, jak podawało menu?
Smacznego życzy:
Redakcja www.znadRudy.pl