Tak było 27 lat temu!: Już w weekend 5/6 lipca 1997 roku było widać, że coś się świeci. Padało od kilku ładnych dni. W trakcie soboty i niedzieli były takie odcinki czasu, że padało a właściwie z nieba lała się ściana wody prze kilka godzin. Starsze osoby, oraz ci którym dane było przeżyć powodzie w przeszłości wiedzieli i czuli, że zbliża się to najgorsze. Pola, łąki i lasy były nasączone wodą jak gąbka, rowy były przepełnione wodą i co najważniejsze Rudka niebezpiecznie wzbierała wody i zbliżała się do wylania.
Spośród osób zagrożonych, niewielu spało w nocy z niedzieli na poniedziałek. 7 lipca rano było już jasne – trzeba ewakuować wszystko to co mogło znaleźć się na drodze wody. A ta niemiłosiernie podnosiła swój poziom.
Z wielkim zaniepokojeniem oczekiwaliśmy kolejnych meldunków z tamy na zbiorniku Elektrowni Rybnik. To od niego zależało wszystko to, co w najbliższych godzinach mogło się stać. Poniedziałek mijał w bardzo nerwowej atmosferze, ewakuowaliśmy swój dobytek na wyższe kondygnacje, dostarczaliśmy ludziom piasek i worki. Na nogi postawione zostały wszystkie zastępy straży pożarnej oraz policja. Kto mógł budował zapory i tamy z worków wypełnionych piaskiem. Było bardzo nerwowo, wiadomo jak to zazwyczaj bywa w chwilach zbliżającego się zagrożenia.
Po kilkunastu godzinach przygotowań a potem już walki z wodą okazało się, że taka woda jest jak potwór, któremu trudno jest stawić czoła. Ale przecież nie mogliśmy czekać z założonymi rękami. W naszej heroicznej walce pomagało nam wiele osób: strażacy, policja, oraz wiele osób prywatnych. Niestety w godzinach wieczornych okazało się, że wody nie zatrzymamy – na pewno rzeka wyleje i będzie powódź. Pojawia się zmęczenie, wściekłość, łzy i wołanie – dlaczego znowu my? Ale nikt nie dopuszczał myśli by się poddać. Były takie miejsca, gdzie udało się skutecznie ograniczyć zachłanność matki natury, niestety w większości miejsc ponieśliśmy klęskę.
Woda po kolei, wdzierała się wszędzie: na ogródki, podwórka, do piwnic, ale i wielu pomieszczeń mieszkalnych. I niszczyła wszystko co napotkała: koryto rzeki, brzegi, drzewa, kładki, zabudowania gospodarcze i sprzęt. I ten wszechpanujący chłód i wilgoć, szum wody, którego jeszcze dzisiaj trudno jest wyzbyć się z głowy.
Potem stawiało się już tylko jedno pytanie – ile wody jeszcze nadejdzie? Tyle co w przeszłości? A może więcej? Prognozy pogody były dla powodzian zabójcze i nie dawały żadnej nadziei. Taka sytuacja trwała 3 dni, po czym woda się ustabilizowała i nie podnosiła swojego poziomu. Schodziła bardzo powoli i pozostawiła wielkie zniszczenia. Boże, skąd wziąć siły, aby z tym wszystkim się uporać? Od czego zacząć? I nastały dni wielkiego sprzątania i usuwania skutków powodzi. Łzy i radość z tego, że to już się skończyło. A żyć trzeba nadal.
Na Powódź Tysiąclecia w całej Polsce złożyły się dwie fale niespotykanie wysokich opadów. Pierwsza z nich trwała od 3 do 10 lipca, druga – od 18 do 22 lipca. W Rudach woda z rzeki Ruda wylewała się 3 razy.
W tych dramatycznych dniach zalane zostały: Racibórz, Kędzierzyn-Koźle, Wrocław, znaczna część naszej gminy – Turze, Ruda, Budziska, Siedliska, Rudy, część Rudy Kozielskiej, oraz część Kuźni Raciborskiej.
W następstwie powodzi w naszej gminie i miejscowości nastąpiły ogromne zniszczenia, które usuwaliśmy przez kilka lat. Tak doprawdy mówiąc, to niektóre zniszczenia z tamtych czasów nie zostały usunięte do dzisiejszego dnia!!! Stało się tak pomimo tego, że w 2010 r. powódź nadeszła po raz kolejny.
Po powodzi z 1997 r. pozostały nam nie tylko szkody materialne i zniszczenia, o wiele gorsze były natomiast urazy w naszej psychice, które od tamtych czasów towarzyszą nam do dnia dzisiejszego. Wiedzą o tym jednak głównie te osoby, które bezpośrednio doświadczyły ,,smaku” powodziowej wody roku 1997 a potem 2010.
Redakcja