Przez sześć wieków w Rudach Wielkich gospodarzyli cystersi. Pod koniec XVIII wieku, zakonnicy założyli winnicę w Zwonowicach, nazywanej później przez niektórych ,,Glockental”, czyli „doliną dzwonów”. W roku 1776 na rozkaz króla pruskiego Fryderyka II, ówczesny opat cystersów Augustyn Renner założył nową osadę Kolonię Renerowską. Podobnie jak Rudy z Jankowicami, tak też Kolonię Renerowską ze Zwonowicami łączyła długa droga wiodąca przez las. W tamtych czasach lasy były bardzo gęste, co umożliwiało zwierzynie i różnym rabusiom znalezienie dobrej kryjówki. Przemierzenie tej trasy wiązało się z nie lada wyzwaniem. Mężczyźni zatrudnieni bywali w klasztorze, czy przy utworzonych przez cystersów stawach, czy też przy hodowli ryb lub przy produkcji żelaza, szkła, smoły, spirytualii, drutów, miedzi i innych produktów, a także w rolnictwie. Kobiety natomiast szukały zatrudnienia w miesiącach letnich w winnicy w sąsiednich Zwonowicach. Wiele pracowitych i młodych kobiet z Kolonii Renerowskiej ciągnęło do winnicy dzień w dzień razem, w zwartej grupie, ażeby uniknąć czyhającego na nie w lesie niebezpieczeństwa. Już skoro świt wyruszały w drogę. Wracały dopiero w późnych godzinach wieczornych.
Wśród niewiast znajdowała się śliczna jak malowanie białogłowa, która nosiła imię Katarzyna. Pochodziła z biednej rodziny. Osierocona wcześnie, mieszkała razem z dziadkami, którzy byli już bardzo starzy i słabi. Byli zdani na pomoc wnuczki. Pewnego razu w drodze powrotnej do domu, wyczerpana usiadła sobie pod dębem, ażeby odpocząć. Nikt z grupy nie przyuważył tego, toteż reszta wróciła spokojnie do domu. Z pewnością musiała przez dłuższy czas być pogrążona we śnie, gdyż jak już się obudziła, było ciemno. Tylko księżyc świecił. Sowy wyły tam i ówdzie. Katarzyna zaczęła się bać. Spojrzeniem przepełnionym strachem oglądała się dookoła. Słyszała o różnych mordercach, czy też rabusiach, którzy tutaj w lesie czynili swój niecny proceder. Wtem zobaczyła ciemne trzy postacie, wynurzające się z gęstego lasu i kroczące ścieżką. Próbowała się nie ruszać, ażeby nie być zauważona. Jednakże jej jasna, biała sukienka stała się jej zgubą. Nikczemni wędrowcy zauważyli ją i wydając okrzyk, rzucili się na białogłową. Katarzyna pognała w gąszcz, rękami próbując przecisnąć się między gałęźmi drzew. Biegła co sił w nogach, potykając się gdzieniegdzie o korzenie, za każdym razem jednak podnosiła się z pośpiechem i biegła dalej. Prawie się udało, kiedy to drogę ucieczki zastawiła jej czwarta bestia. Głośno sapiąc dogonili ją pozostali trzej prześladowcy, rzucili się na Katarzynę, ta broniąc się, gryzła i drapała morderców, jednakże nie dała im rady. Związali jej ręce, poprowadzili ją krętymi drogami przez gęsty, bagnisty las do ich domu, który przypominał zamek zbudowany z kamieni i drewna. Tam zaprowadzili Katarzynę do piwnicy i wrzucili do lochu. W kącie znajdowała się słoma, na którą zsunęła się Katarzyna, szczęśliwa, że przynajmniej na chwilę zostawili ją w spokoju.
Dziadkowie z Kolonii Renerowskiej, zaniepokojeni nieobecnością wnuczki, udali się do kobiet ze sąsiedztwa, które już wróciły. Jednakże nikt nic nie wiedział o miejscu ewentualnego pobytu Katarzyny. Wyruszyli do lasu z pochodniami. Wołanie i szukanie na nic się zdało, dziewczyny nie odnaleziono.
W owym czasie w Kolonii Renerowskiej mieszkał młody leśnik o imieniu Hubert, któremu piękna Katarzyna już dawno temu wpadła w oko. Nie ustępował, dzień w dzień szukał w lesie śladu dziewczyny. Pewnego dnia znalazł w samym gąszczu lasu parę strzępów jasnej sukienki Katarzyny. Widoczne znaki zaprowadziły go na wąską ścieżkę, przez gęsto porośnięty las. Bez pośpiechu podążył traktem, aż w końcu dotarł do zameczku. Ponieważ było jeszcze jasno, postanowił poczekać na koniec dnia. Dopiero pod osłoną nocy zbliżył się do budynku. Z komnat dochodził wulgarny śpiew. Prawdopodobnie rabusie urządzali sobie alkoholową biesiadę. Uznał to za sprzyjający moment. Nisko pochylony zakradł się Hubert pod mury, obmacał metr po metrze, i natrafił na małe nieokratowane okno. Z trudem wśliznął się do piwnicy. Powoli kładąc stopę za stopą dotarł do żelaznej bramy, przez którą dostrzegł ludzką postać odzianą w jasną szatę. Po cichu, ledwo co było słychać, zawołał ją po imieniu: „Katarzyno, Katarzyno!” zapytała: „Kto tam?”. Hubert odpowiedział: ,,chcę cię uwolnić!”
Na szczęście rabusie zamknęli loch nie wyjmując klucza. Zamek i bramę dało się otworzyć bez najmniejszych problemów. Bez pośpiechu i cichaczem wrócili tą samą drogą, którą przybył Hubert. Następnie pomógł jej wydostać się przez wąskie okno lochu. Kiedy już byli na zewnątrz, próbowali tylko co sił w nogach uciec, musieli jednak najpierw udać się traktem używanym przez zbójców. Wtem doszły ich odgłosy z kryjówki rabusiów, po chwili także szczekanie psów. Zauważono więc ucieczkę. Hubert – przebiegły gość, wiedział, że psy zgubią w wodzie trop. Przy następnym strumyku wskoczyli do wody i kierowali się jego korytem ostrożnie i mając się na baczności, ażeby przypadkiem się nie zdradzić. Manewr się powiódł, psy zgubiły ich ślady. Po wyczerpującej wędrówce w strumyku dotarli do źródełka, gdzie mogli zaspokoić swoje pragnienie. Katarzyna i Hubert byli uratowani. Na pamiątkę tego wydarzenia nazwano to źródełko: „Źródełko Katarzyny”. Owo źródło uchodzi w okolicach Rud za jedno z najbardziej znanych, a jak uważali nasi przodkowie, także najzdrowszych źródeł.
Katarzyna i Hubert – z nastaniem kolejnego dnia wyruszyli do domu, kierując się najbardziej znanymi trasami. Wielka była radość dziadków i wszystkich mieszkańców Kolonii Renerowskiej, że Katarzyna cało i zdrowo mogła znów przebywać wśród swoich. W kilka dni później, mieszkańcy Kolonii Renerowskiej naradzili się z zakonnikami. Ażeby w przyszłości uniknąć podobnych napadów, postanowiono skończyć z rzezimieszkami raz na zawsze. Uzbrojeni w kosy, widły, siekiery i dzidy ciągnęli dowodzeni przez leśnika Huberta, który znał drogę, naprzeciw rozbójnikom. Wkrótce dotarli do kryjówki rabusiów.
Wydając okrzyk wojenny, rzucili się szturmem na zamek. Zbójcy rzucili się do ucieczki. Jedyna, otwarta droga ucieczki prowadziła na bagna. Coraz głębiej grzęzły w bagnie ich stopy, następnie nogi, w końcu całe ciało. Na samym końcu widać było tylko głowy. Jeszcze tylko kilka pęcherzyków powietrza na wodnistym podłożu wskazywało miejsce, gdzie utopili się zbójcy. Wkrótce potem czarna kałuża błota przykryła miejsce tego budzącego przerażenie zdarzenia.
Od tego czasu rejon lasu, w którym rabusiom wymierzono zasłużoną karę, nosi nazwę „Czarna Kałuża”. Miejsca tego unikają jednak tak mieszkańcy, jak i zbieracze grzybów. Ponieważ jak można usłyszeć, złe duchy próbują w ciemne oraz mgliste dni i noce w sposób widzialny i słyszalny wciągnąć każdą napotkaną przez siebie istotę do siebie.
Zameczek rabusiów został spalony przez ludzi, mury runęły wskutek gorąca. Pozostała tylko kupa gruzu, która powoli zanurzała się w wodzie. Tym samym cisza i spokój zapanowały w tej części lasu. Każdy mógł bez przeszkód korzystać z tej ścieżki.
Dzisiaj, w miejscu, gdzie stał zameczek, znajduje się mały staw. W bezchmurne, słoneczne dni, gdy promienie słońca odbijają się w wodzie, zobaczyć można czasami obraz zameczku w lesie. Mała chatka na skraju stawu, nosi imię leśnika i nazywa się „chatką Huberta”.
*** Z archiwum własnego.
Redakcja