Jakiś czas temu na łamach mediów ukazał się niezmiernie ciekawy materiał dotyczący umierania. Materiał ten, na podstawie badań przeprowadzonych w Ameryce, pokazuje, że w grudniu, zwłaszcza zaś przed zbliżającymi się świętami, Kostuchna zbiera swoje największe żniwo. Tymczasem, nam końcówka roku kojarzy się z radosnym oczekiwaniem i podnieceniem. Najpierw Boże Narodzenie, potem Sylwester. Rodzinne spotkania, wzajemne obdarowywanie prezentami, zabawa, tańce z przyjaciółmi – to brzmi pięknie, jednak prowadzone w ostatnich latach badania i statystyki umieralności przeczą temu sielskiemu obrazkowi. Może więc należy powiedzieć – dobrze, że te święta są już za nami?
W 2013 roku ,,The Montreal Gazette”, opierając się na badaniach przeprowadzonych przez naukowców Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego, donosił, że najwięcej osób umiera w Boże Narodzenie i w Nowy Rok. Zdaniem naukowców częściowo ten wzrost można usprawiedliwić porą roku. Zimą częściej umieramy z przyczyn naturalnych, jednak w drugiej połowie grudnia liczba zgonów jest wyjątkowo wysoka.
Po przeanalizowaniu aktów zgonów z lat 1979 – 2004 badacze zauważyli kilka przyczyn zwiększonego ryzyka umieralności w tym okresie.
Najczęstszym powodem śmierci okazał się stały i wysoki poziom stresu, towarzyszący nam w tym czasie. Kolejki, pośpiech, wybieranie prezentów – to wszystko może okazać się śmiertelnym zagrożeniem.
Kolejne powody wysokiej umieralności w okresie świątecznym, na jakie zwrócili uwagę badacze, to zatrucie alkoholem, wypadki samochodowe, związane z wyjazdami na święta i wychłodzenie organizmu – często pod wpływem alkoholu.
Wnioski amerykańskich badaczy potwierdzają medyczne statystyki, z których wynika, że trzy świąteczne dni, a także Nowy Rok to dni najwyższej umieralności z przyczyn niewydolności serca. Z kolei na 27 grudnia przypada szczyt umieralności z powodu problemów oddechowych.
W Ameryce znany jest nawet termin ,,Merry Christmas Coronarier”, co w wolnym tłumaczeniu oznacza “wesołych świąt zawałowca”. CNN, powołując się na portal health.com, cytuje wypowiedź dr Samina Shama’y, dyrektora kardiologii interwencyjnej w Mount Sinai Medical Center w Nowym Jorku, który o okresie od Wigilii do 1 stycznia powiedział: ,,To czas ataków serca, niewydolności serca i zaburzeń rytmu serca”. I dodał: ,,Są wielkie kampanie, by nie prowadzić auta pod wpływem alkoholu w wakacje, ale nic nie mówi się o zagrożeniu dla serca w okresie Bożego Narodzenia”.
Cytowany w tym samym materiale Gerald Fletcher, kardiolog z Mayo Clinic w Rochester w Minn, zwrócił uwagę na ogromne zagrożenie, jakim dla serca są zakupy, a szczególnie związane z nimi wydatki. ,,Ludzie nie mają zbyt dużo pieniędzy, ale czują potrzebę ich wydawania. Martwią się o rachunki na kartach kredytowych”. To z kolei pociąga kolejne zagrożenie. ,,Wszystkie te myśli sprawiają, że w tym okresie ludzie piją więcej niż kiedykolwiek” – dodaje lekarz.
Co więc możemy zrobić, by święta były jednak czasem radości i rodzinnych spotkań, a nie okresem podwyższonego ryzyka dla naszego serca? Odpowiedź jest prosta – odpuścić.
Polska cecha ,,zastaw się, a postaw się”, z pewnością nam w tym nie pomaga. My też bierzemy kredyty na świąteczne prezenty, zastawiamy stoły jedzeniem w ilościach niemożliwych do strawienia, napinamy się do granic wytrzymałości, by ten radosny czas zmienić w święto komercji i kupowania.
Dopóki nie zredukujemy ilości półmisków na stole, butelek, z których napełniamy kieliszki, a prezenty nie będą na miarę naszych portfeli, a nie zdolności kredytowych, musimy liczyć się z tym, że świąteczną gorączkę możemy przepłacić życiem.
wp.pl AD/ESE
Redakcja